Mission accomplished |
Do domu zabieramy kolejne dwa medale |
Ruszyliśmy o 10.10 i już po około kilometrze biegłem wśród osób biegnących moim tempem. Kilkaset metrów później złapałem się Marka Jendryki i razem biegliśmy przez parę kilometrów, aż do 8 kilometra gdy zostałem trochę z tyłu. Trasa była bardzo pofalowana, raz z górki, raz pod górkę. ktoś mógłby powiedzieć, że na końcu i tak do wszystko wychodzi na zero, ale tak to nie działa. Biegłem równo, ok. 3,50-3,55min/km. Dyszkę zrobiłem w czasie 38,35min. Szybko, ale czułem się całkiem nieźle. Między 10 a 11km był mniej więcej 800 metrowy zbieg na którym można był całkiem sporo zyskać, dlatego ten kilometr zrobiłem w 3,44min i był to zarazem najszybszy kilometr. Niestety, już następny kilometr był sporo wolniejszy - 4,15min i czułem, że opadam z sił. Kolejne kilometry to była walka z samym sobą, nie zwracałem uwagi na kolejnych zawodników którzy mnie wyprzedzali, chciałem po prostu dobiec na metę. A czekała mnie jeszcze Góra Przeznaczenia... Jakoś się do niej doczołgałem, mijając wszystkie te miejsce na których w zeszłym roku się zatrzymywałem. Przed samym podbiegiem organizatorzy umieścili punkt odżywczy, na którym wziąłem dosłownie dwa łyki i zaatakowałem Górę. Już jak odrzucałem kubeczek czułem, że mam więcej siły, ale i tak nie wiedziałem czy dam radę. Biegłem powoli, małymi kroczkami, mocno pracując rękoma. Metry mijały bardzo powoli, co chwilę pojawiały się kolejne zakręty, myślałem że to się już nigdy nie skończy.... Ale udało się, podbiegłem i to bez zatrzymywania się. Ostatnie 400m były już po płaskim i w porównaniu do podbiegu były niczym. Garmin pokazał 1h27min, w trakcie biegu miałem nadzieję na życiówkę, ale druga część dystansu zweryfikowała moje plany.
No i muszę się czymś jeszcze pochwalić - dziś pękło 2000km przebiegniętych w tym roku!!!