sobota, 29 czerwca 2013

Z górki na pazurki i Góra Przeznaczenia, czyli X Półmaraton Unisławski

Mission accomplished
 Na początku trochę historii, która w kontekście tego biegu jest niezbędna. Rok temu, dokładnie 30 czerwca wystartowałem w swoim pierwszym półmaratonie, IX Półmaratonie Unisławskim. Nie miałem jakiś wybujałych ambicji, planowałem pobiec na 1h45min, co mniej więcej odpowiadało mojemu poziomowi. Do 10km było ok, chociaż było niemiłosiernie gorąco, istna patelnia. Potem zacząłem opadać z sił, zastanawiałem się czy się nie zatrzymać, i na 14 kilometrze tak się właśnie stało. A jak się już zatrzymam, to później nie ma mowy o bieganiu, jest tylko coś co przypomina marszobieg. Co więcej, w Unisławiu na 20stym kilometrze zaczyna się podbieg pod górę, którą na tą okoliczność nazwę Górą Przeznaczenia. Jeśli nie wiecie co zrobić ze starą Nokią,  to zapraszam do Unisławia...

Do domu zabieramy kolejne dwa medale
Ten krótki wstęp powinien pozwolić Wam zrozumieć czemu zależało mi na dobrym starcie w tegorocznym półmaratonie. Jeszcze przed samym startem oddałem mamie pulsometr, który jest dla mnie a to za ciasny, a to za luźny, a niespecjalnie miałem dzisiaj ochotę na walczenie z nim. To nie była pierwsza z nowości, które przyniósł ze sobą ten bieg. na parę minut przed ostrym startem uświadomiłem sobie, że nie zjadłem banana i nie piłem odpowiednio dużo. Nie muszę pisać że nie dodało mi to energii...
Ruszyliśmy o 10.10 i już po około kilometrze biegłem wśród osób biegnących moim tempem. Kilkaset metrów później złapałem się Marka Jendryki i razem biegliśmy przez parę kilometrów, aż do 8 kilometra gdy zostałem trochę z tyłu. Trasa była bardzo pofalowana, raz z górki, raz pod górkę. ktoś mógłby powiedzieć, że na końcu i tak do wszystko wychodzi na zero, ale tak to nie działa. Biegłem równo, ok. 3,50-3,55min/km. Dyszkę zrobiłem w czasie 38,35min. Szybko, ale czułem się całkiem nieźle. Między 10 a 11km był mniej więcej 800 metrowy zbieg na którym można był całkiem sporo zyskać, dlatego ten kilometr zrobiłem w 3,44min i był to zarazem najszybszy kilometr. Niestety, już następny kilometr był sporo wolniejszy - 4,15min i czułem, że opadam z sił. Kolejne kilometry to była walka z samym sobą, nie zwracałem uwagi na kolejnych zawodników którzy mnie wyprzedzali, chciałem po prostu dobiec na metę. A czekała mnie jeszcze Góra Przeznaczenia... Jakoś się do niej doczołgałem, mijając wszystkie te miejsce na których w zeszłym roku się zatrzymywałem. Przed samym podbiegiem organizatorzy umieścili punkt odżywczy, na którym wziąłem dosłownie dwa łyki i zaatakowałem Górę. Już jak odrzucałem kubeczek czułem, że mam więcej siły, ale i tak nie wiedziałem czy dam radę. Biegłem powoli, małymi kroczkami, mocno pracując rękoma. Metry mijały bardzo powoli, co chwilę pojawiały się kolejne zakręty, myślałem że to się już nigdy nie skończy.... Ale udało się, podbiegłem i to bez zatrzymywania się. Ostatnie 400m były już po płaskim i w porównaniu do podbiegu były niczym. Garmin pokazał 1h27min, w trakcie biegu miałem nadzieję na życiówkę, ale druga część dystansu zweryfikowała moje plany.

No i muszę się czymś jeszcze pochwalić - dziś pękło 2000km przebiegniętych w tym roku!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każdy komentarz dziękuję. ;)