piątek, 18 października 2013

Poznań zaliczony. Ale...

           Legenda głosi, że każdy szanujący się biegacz powinien przebiec w ciągu roku dwa maratony - na wiosnę i jesienią. Taki był też mój plan. W kwietniu pobiegłem Łódź, a teraz przyszła kolej na Poznań. Do obu maratonów uczciwie się przygotowywałem, nie odpuszczałem treningów niezależnie od
pogody czy miejsca pobytu. W trakcie przygotowań wybiegałem ponad 1000km, tygodniowo starałem się robić ok. 100km. W przeciwieństwie do przygotowań pod maraton w Łodzi treningi były cięższe, szybsze, ale miały też przynieść lepsze rezultaty.
9.  kilometr
          Tym razem zrezygnowałem z nocowania w Poznaniu, wolałem wyspać się we własnym łóżku i wcześnie wyjechać z Bydgoszczy. Pobudka o 4:30, po piatej byłem u Magdy, a w Poznaniu byliśmy po siódmej. Trochę wcześnie, ale musiałem odebrać pakiet, przebrać się i przygotować do biegu. Na kilka minut przed startem byłem już wśród paru tysięcy biegaczy, którzy mieli sie zmierzyć z dystansem 42km 195m. Nim przedarłem się do swojej strefy minęło kolejnych kilka minut, i po chwili zaczęło się odliczanie. 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1, poszli!
           Pierwszy kilometr chciałem przebiec z pacemakerem biegnącym na 3h, żeby nie zacząć za szybko. Ku mojemu zdziwieniu zaczął mocno, 4:16 min/km. Trochę mnie to wkurzyło, bo chciałem zacząć wolniej, ale pacemaker chciał najwyraźniej przebiec cały maraton tym samym tempem. To nie dla mnie. Wyrwałem przed siebie, szukając swojego tempa. Planowałem pobiec pierwszą połówkę mocno, tak żeby mieć co gubić pod koniec. Nigdy nie polecam tej metody, ale wiem, ze w moim wykonaniu druga połówka jest zawsze gorsza.
            Tempo przyjąłem koło 4 min/km i biegło mi się komfortowo. Na szóstym kilometrze doszedł do mnie biegacz ze Żnina, który jak się okazało biegł na 2h 45min. Czytaj: biegłem dużo za szybko. Nie zmieniłem jednak swojej strategii i biegłem dalej swoje. Po chwili doszły nas jeszcze dwie osoby i lecieliśmy w czwórkę. Biegło się dobrze, widziałem że biegnę lżej od nich, a tempo mi odpowiadało. Chciałem polecieć z tą ekipą do 21. kilometra, ale powoli tempo robiło się za wysokie i na 15. kilometrze odpadłem od grupy. Tempo nie spadło bardzo mocno, ale biegło mi się bardziej komfortowo. Niestety, kilometry nie płynęły juz tak szybko, a i zmęczenie dawało się we znaki. Połówkę zrobiłem w 1h 24min 10s, co jest moją życiówką w półmaratonie. Czytaj: tak szybko jeszcze nie biegałem, a miałem przed sobą jeszcze drugie tyle. Kilometry mijają coraz wolniej, zaczyna się walka z samym sobą....
Chyba już po połówce, już miałem dosyć..
             Wiedziałem, że jak się na chwilę zatrzymam do marzenia o złamaniu 3h czy ogólnie, o dobrym czasie, pójdą w odstawkę. Niestety, tak jak w Łodzi, głowa nie dała rady. Głupie uczucie, czujesz że masz jeszcze moc, ale masz już strasznie dosyć i ostatnie na co masz ochotę, to biec dalej... No i stało się, zatrzymałem się. Powiedziałem sobie, że zrobię 45s przerwy i przez kolejne 4 min będę biegł. Za pierwszym razem podziałało. Za drugim już nie. Trójka oddalała się wielkimi krokami, a średnie tempo spadało. Próbowałem biec, ale co chwila głowa mówiła: już nie mogę, daj sobie spokój. Jak w Łodzi, dokładnie.
           W tym momencie muszę wspomnieć o wsparciu, które taki biegacz otrzymuje od innych biegaczy czy kibiców na trasie. Biegacze klepią po plecach, zachęcają do zabrania się z nimi. Czasem to pomaga. Natomiast kibice krzyczą Twoje imie, mówią że dasz radę, że już niedaleko. Powiem tak: niektórym to na pewno pomaga, mnie natomiast to wkurza, bo ze swoją kleską najchętniej zostałbym sam, nie mniej, szacunek dla tych osób.
         Jakoś doczłapałem do mety, z czasem 3h09min pobiłem swoją życiówkę o 15 minut, ale zakładanego celu nie osiągnąłem. Na mecie poprosiłem Magdę, żeby mnie pilnowała żebym więcej na żaden maraton się nie zapisał, ale już wiem że na wiosnę coś pobiegnę...
Na mecie, wreszcie koniec..
          Chciałbym jeszcze w tym sezonie pobiec jakąś dzyszkę albo połówkę, szkoda byłoby nie wykorzystać dobrej formy. Na razie odpoczywam po maratonie, w tym tygodniu odpuściłem dwa treningi, po prostu nie miałem motywacji żeby wstać wcześniej i pójść biegać. Ale teraz zabieram się do roboty:)



czwartek, 3 października 2013

Raz lepiej, raz gorzej, czyli za tydzień maraton w Poznaniu

             Ostatnich kilka tygodni było dziwne. Treningi raz były tak dobre, że byłem pewien złamania trójki w Poznaniu, a raz były tak złe, że zastanawiałem się po co w ogóle biegam. Do tego przyplątało się przeziębienie, które zupełnie pokrzyżowało moje plany. Ale po kolei..

             Zaczęło się w zeszły poniedziałek. Sporo treningów, dużo godzin w pracy, dojazdy rowerem spowodowały, że na dobre złapałem przeziębienie. Zatkany nos, kaszel, utrudnione oddychanie nie były najlepszym prognostykiem, dlatego zrezygnowałem z biegania. Przez cały tydzień zrobiłem 26km, tyle ile powinienem zrobić podczas niedzielnego wybiegania. Ale pod koniec zeszłego tygodnia poczułem się lepiej, w niedzielę i poniedziałek zrobiłem treningi. Nie było lekko, noga nie podawała tak, jakbym tego chciał. Wczoraj chciałem zrobić mocniejszy trening, ale nie miałem siły wywlec się z łóżka i odpuściłem. Zapisałem się za to do lekarza, czas w końcu zrobić coś z przeziębieniem, które było lżejsze, ale cały czas mnie męczyło

Zeszły tydzień nie wyglądał obiecująco
             Wczorajszy trening przełożyłem na dzisiaj, trochę bałem się sensacji żołądkowych po wczorajszej pizzy, ale zdecydowałem się zrobić dystans 21km, w tym bieg ciągły. Bieg ciągły zawitał do moich treningów kilka tygodni temu, jest to bieg w tempie maratonu(albo szybszym) przez określony czas.

            Trochę mi zajęło wygrzebanie się z łóżka i zjedzenie śniadania, ale jak się później okazało warto było pójść dzisiaj pobiegać:) Pierwszy, rogrzewkowy kilometr poszedł mi lekko, ale bieganie miało się zacząć dopiero po nim. Wtedy też miałem rozpocząć bieg ciągły, który był główną atrakcją treningu. Nie planowałem czy będzie to 30 czy 40min, wiedziałem tylko, że chcę zrealizować tą jednostkę treningową i sprawdzić w jakiej jestem formie.

            Na początku było dosyć ciężko, tempo wydawało się dosyć mocne, a czas nagle zwolnił. Ale z każdą minutą było lepiej, przyzwyczaiłem się do tempa trochę szybszego niż 4:00 min/km i biegło mi się naprawdę fajnie. Minęło 30min, potem 40min, a ja nie zwalniałem. Zwolniłem dopiero po godzinie, kiedy to miałem już przebiegnięte ponad 15km. Co ciekawe, czułem się dobrze, mogłem zrobić jeszcze kilka kilometrów w tym tempie, czyli forma jest:)

           Pomimo, że po biegu ciągłym zwolniłem, tempo było na tyle dobre, że udało mi się pobić życiówkę z Biegu Piastowskiego w Inowrocławiu! Co prawda trasa nie miała atestu, ale za to czułem, że mam jeszcze sporo pary w nogach i dobrych kilka sekund mógłbym jeszcze urwać. Cały trening zajął mi 1h 25min i 8sekund i w tym czasie przebiegłem 21, 190km.

          Po treningu doprowadziłem się do stanu używalności, zjadłem coś i pojechałem na wizytę do lekarza. Osłuchał mnie, zapytał czy będzie kontrola antydopingowa i dał antybiotyk oraz wziewny steryd. Cóż, nic na to nie poradzę, mam nadzieję, że przed samym maratonem nie będę musiał tego brać, bo wolałbym jednak o własnych siłach połamać trójkę:)

        Plan na resztę tygodnia jest następujący: jutro zrobić 16-20km biegu spokojnego, a w niedzielę zrobić ostatnie wybieganie, które odbędzie się dokładnie na tydzień przed maratonem w Poznaniu. Trzymajcie kciuki!


piątek, 9 sierpnia 2013

Nierówna walka z Jadranką, czyli biegamy w Chorwacji

Trasa dzisiejszego treningu
Od ostatniego wpisu na tym blogu, który z założenia miał być czymś w rodzaju dzienniczka treningowego, minął miesiąc. Trochę długo jak na dzienniczek treningowy. Spory wpływ na częstotliwość moich wpisów miała monotonia, która zagościła w moich treningach. Cały lipiec poświęciłem na treningi w podobnym tempie, jedynym urozmaiceniem były przebieżki i długie wybiegania w niedziele. Średni tygodniowy kilometraż wynosił około 110km. Przez cały miesiąc wybiegałem 437km, co jest moim rekordem

Na przełomie lipca i sierpnia pojechałem na szkolenie do Katowic do pracy w sklepie biegowym w Bydgoszczy - sklepbiegacza.pl - który będzie się mieścił na rogu Kamiennej i Gdańskiej. Sklep otwieramy 17 sierpnia, wcześniej zachęcam do odwiedzenia strony Sklepu na facebooku - https://www.facebook.com/pages/Sklep-Biegacza-Bydgoszcz/223083041172067?ref=ts&fref=ts
Jadranka. Szary pas koło barier jest jedyną opcją do biegania, a i to nie wszędzie..
Od niedzieli jestem w Chorwacji, w miejscowości Ruskamen. Od początku obawiałem się jak będzie
wyglądało bieganie tutaj, zarówno ze względu na wysokie temperatury, jak i brak ścieżek biegowych. W zasadzie jedyną opcją jest bieganie Jadranką, drogą biegnącą przez całe wybrzeże. Już w poniedziałek poczułem, że nie będzie łatwo - pomimo wczesnej godziny było bardzo ciepło, a Jadranka jest bardzo pofalowana. Z treningu na trening rozkręcałem się coraz bardziej, dzisiaj tempo przypominało to, którym biegałem w Bydgoszczy. W niedzielę czeka mnie długie wybieganie, zazwyczaj byłoby to około 30km, ale wiem, że nie dam rady tutaj tyle zrobić. Na pewno bieganie w Chorwacji jest fajne ze względu na widoki, ale biega mi się tu ciężej, nie mówiąc o wstawaniu o 6.00, żeby pobiegać w miarę znośnej temperaturze..

niedziela, 7 lipca 2013

No i się zaczęło..


Na mecie połówki w Unisławiu
A właściwie się zaczęły - przygotowania do maratonu. Zastanawiałem się, w którym z jesiennych maratonów wziąć udział, w grę wchodziły Warszawa, Wrocław i Poznań. Wrocław odrzuciłem na samym początku, daleko, a w dodatku jest najwcześniej z tej trójki, 15 września. Pamiętam, że poprzednie maratony we Wrocławiu rozgrywały się w upale, a to niemal automatycznie zabija szanse na wykręcenie dobrego czasu. A ja nie chce tylko dobiec, ale nakręcić fajną życiówkę. Za moim ostatecznym wyborem - Poznaniem- najbardziej przemawia to, że jest po prostu blisko. Do tego w Warszawie z pewnością na trasie będzie większy tłok, a tego mi nie trzeba. Zatem 13 października o 9.00 wystartuję w swoim drugim maratonie. Ale najpierw trzeba swoje wybiegać...
Treningi pod maraton zacząłem w poniedziałek, różnią się przede wszystkim tym, że pozbawione są cięższych jednostek. Oznacza to, że mniej więcej do końca lipca, ewentualnie do połowy sierpnia wyrzucam ze swojego planu treningowego rytmy i interwały, a zamiast nich pojawia się długie, monotonne bieganie. Wiosną przyniosło to efekty, biegałem dużo szybciej, pobiłem wszystkie swoje życiówki. Mam nadzieję, że tym razem tak będzie. A przede wszystkim, że złamię 3h w maratonie, bo taki jest mój cel.
Do kwietniowego maratonu przygotowywałem się według planu z bieganie.pl, tym razem zamierzam biegać po swojemu. Tamten plan nie był zły, ale teraz chce trochę na sobie poeksperymentować. Zobaczymy co z tego wyjdzie, na pewno część jednostek treningowych się powtórzy, ale zamierzam z czasem dodać to, czego w tamtym planie zabrakło - interwały i rytmy, ale to dopiero w przyszłym miesiącu.
Dzisiaj natomiast miałem w planie zrobić długie wybieganie, nie planowałem konkretnej ilości kilometrów czy czasu. Z czasem pewnie będą to 2h, później trochę więcej, ale od czegoś trzeba zacząć. Biegło mi się dobrze, do 15stego kilometra było naprawdę lekko, może dlatego, że starałem się pobiec według trasy którą zaplanowałem sobie dzisiaj przebiec. Dotychczas długie wybiegania robiłem w mieście, dziś natomiast pobiegłem do Łochowa, zahaczając wcześniej o Murowaniec, Lipniki i Drzewce. Ciekawa trasa, szkoda tylko, że czasami musiałem biec drogą, ale samochody które mnie mijały mogę policzyć na palcach jednej ręki. O dziwo biegłem dosyć żwawym tempem, średnio po 4,33min/km. Całkiem nieźle, tym bardziej że jest to pierwszy tydzień w którym wróciłem do dłuższych treningów. Tygodniowy kilometraż zatrzymał się na 97 kilometrach, dawno tyle nie biegałem, ale w przyszłym tygodniu zamierzam się poprawić i setka powinna pęknąć.

sobota, 29 czerwca 2013

Z górki na pazurki i Góra Przeznaczenia, czyli X Półmaraton Unisławski

Mission accomplished
 Na początku trochę historii, która w kontekście tego biegu jest niezbędna. Rok temu, dokładnie 30 czerwca wystartowałem w swoim pierwszym półmaratonie, IX Półmaratonie Unisławskim. Nie miałem jakiś wybujałych ambicji, planowałem pobiec na 1h45min, co mniej więcej odpowiadało mojemu poziomowi. Do 10km było ok, chociaż było niemiłosiernie gorąco, istna patelnia. Potem zacząłem opadać z sił, zastanawiałem się czy się nie zatrzymać, i na 14 kilometrze tak się właśnie stało. A jak się już zatrzymam, to później nie ma mowy o bieganiu, jest tylko coś co przypomina marszobieg. Co więcej, w Unisławiu na 20stym kilometrze zaczyna się podbieg pod górę, którą na tą okoliczność nazwę Górą Przeznaczenia. Jeśli nie wiecie co zrobić ze starą Nokią,  to zapraszam do Unisławia...

Do domu zabieramy kolejne dwa medale
Ten krótki wstęp powinien pozwolić Wam zrozumieć czemu zależało mi na dobrym starcie w tegorocznym półmaratonie. Jeszcze przed samym startem oddałem mamie pulsometr, który jest dla mnie a to za ciasny, a to za luźny, a niespecjalnie miałem dzisiaj ochotę na walczenie z nim. To nie była pierwsza z nowości, które przyniósł ze sobą ten bieg. na parę minut przed ostrym startem uświadomiłem sobie, że nie zjadłem banana i nie piłem odpowiednio dużo. Nie muszę pisać że nie dodało mi to energii...
Ruszyliśmy o 10.10 i już po około kilometrze biegłem wśród osób biegnących moim tempem. Kilkaset metrów później złapałem się Marka Jendryki i razem biegliśmy przez parę kilometrów, aż do 8 kilometra gdy zostałem trochę z tyłu. Trasa była bardzo pofalowana, raz z górki, raz pod górkę. ktoś mógłby powiedzieć, że na końcu i tak do wszystko wychodzi na zero, ale tak to nie działa. Biegłem równo, ok. 3,50-3,55min/km. Dyszkę zrobiłem w czasie 38,35min. Szybko, ale czułem się całkiem nieźle. Między 10 a 11km był mniej więcej 800 metrowy zbieg na którym można był całkiem sporo zyskać, dlatego ten kilometr zrobiłem w 3,44min i był to zarazem najszybszy kilometr. Niestety, już następny kilometr był sporo wolniejszy - 4,15min i czułem, że opadam z sił. Kolejne kilometry to była walka z samym sobą, nie zwracałem uwagi na kolejnych zawodników którzy mnie wyprzedzali, chciałem po prostu dobiec na metę. A czekała mnie jeszcze Góra Przeznaczenia... Jakoś się do niej doczołgałem, mijając wszystkie te miejsce na których w zeszłym roku się zatrzymywałem. Przed samym podbiegiem organizatorzy umieścili punkt odżywczy, na którym wziąłem dosłownie dwa łyki i zaatakowałem Górę. Już jak odrzucałem kubeczek czułem, że mam więcej siły, ale i tak nie wiedziałem czy dam radę. Biegłem powoli, małymi kroczkami, mocno pracując rękoma. Metry mijały bardzo powoli, co chwilę pojawiały się kolejne zakręty, myślałem że to się już nigdy nie skończy.... Ale udało się, podbiegłem i to bez zatrzymywania się. Ostatnie 400m były już po płaskim i w porównaniu do podbiegu były niczym. Garmin pokazał 1h27min, w trakcie biegu miałem nadzieję na życiówkę, ale druga część dystansu zweryfikowała moje plany.

No i muszę się czymś jeszcze pochwalić - dziś pękło 2000km przebiegniętych w tym roku!!!

środa, 26 czerwca 2013

Sesja, sesja i po sesji

Trochę mnie tu nie było, sesja spowodowała, że nie miałem zbytnio ochoty na uzewnętrznianie się. 
Od ostatniego wpisu minęło parę tygodni, kilkanaście treningów, sporo kilometrów i jedne zawody, a konkretnie 5 Bieg Mostami w Bydgoszczy.
Do zawodów podchodziłem na totalnym luzie, bez żadnego stresu, trochę dlatego że od początku nie przywiązywałem specjalnej wagi do tego startu, trochę dlatego że pogoda po prostu nie sprzyjała bieganiu. Bieg miał się zacząć o 12.00, co biorąc pod uwagę porę roku nie było zbyt mądrą decyzją. Zjawiliśmy się na Wyspie Młyńskiej pół godziny wcześniej, dzięki sprawnej organizacji szybko odebraliśmy pakiety i zaczęliśmy się rozgrzewać. Nie chciało mi się, nie będę ukrywał. Było gorąco jak na patelni, 12km na słońcu nie nastrajało mnie pozytywnie. Kiedy rozgrzewałem się na Wyspie zauważyłem kurtynę wodną, której walory były nieocenione..:) Od razu otrzeźwiałem, nabrałem ochoty na bieganie.
Ruszyliśmy o 12.15, od razu cała chmara biegaczy wyrwała się do przodu, więc przez parę następnych kilometrów trzeba było wyprzedzać tych, którzy przecenili swoje siły. Ale przecież sam niedawno zrobiłem to samo, więc nie mam się co wyśmiewać. Nie pamiętam dokładnie na którym odcinku biegło mi się dobrze, a na którym gorzej, wiem natomiast że nie biegło mi się lekko. Trasa była mieszana, a to jakaś droga gruntowa, a to jakieś schody, na szczęście przeważał asfalt. Kilometry mijały powoli, a punktu z wodą nie było widać. Od 5-tego kilometra pytałem każdego kolejnego wolontariusza kiedy będzie woda, i za każdym razem była inna odpowiedź. W końcu punkt z wodą pokazał się na 7km, za Wiaduktami Warszawskimi. Późno, stanowczo za późno, jak na taki upał, i to nie jest tylko moja opinia. Wiedziałem że powinienem być w pierwszej dziesiątce, bo od 2km praktycznie nikt mnie nie wyprzedził, a i tempo było całkiem przyzwoite. Dobiegłem jako ósmy, drugi w kategorii student, załapałem się na pudło i kolejny puchar dołączył do kolekcji.
Dzisiaj natomiast zaliczyłem pierwszy trening w tym tygodniu. Wyjątkowo odpuściłem poniedziałkowy trening, po raz pierwszy w roku, co przyniosło korzyść w postaci świeżości. Biegło mi się świetnie, temperatura była odpowiednia - nie za ciepło, nie za zimno, chociaż jak wybiegałem z domu to zastanawiałem się czy nie wziąć kurtki. Biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne byłaby to mądra decyzja, ale brak kurtki mi nie przeszkadzał. Musiałem ciekawie wyglądać w krótkich spodenkach i koszulce kiedy wszyscy dookoła byli ciepło ubrani....Planowałem zrobić godzinę biegania, ale w domu zjawiłem się pięć minut wcześniej i nie chciało mi się już dokręcać tych paru minut. Jutro też planuję pobiegać około godziny, w piątek odpuszczam, a w sobotę Półmaraton Unisławski:)

czwartek, 6 czerwca 2013

Przez pola i lasy, czyli trening z Karolem


Pola, lasy, asfalt, podbiegi, długie proste - czego chcieć więcej?:)
             Po wczorajszym mocnym bieganiu dzisiaj przyszła pora na coś wolniejszego i lżejszego. Na 19.00 byłem umówiony z Karolem na zrobienie 14-16km w tempie 4:50-5min/km, czyli w tempie konwersacyjnym. Jeszcze przed bieganiem znalazłem czas, żeby na chwilę skoczyć na siłownię, zrobić kilka ćwiczeń na brzuch i korpus. Około 18.30 wyruszyłem w kierunku miejsca, gdzie się umówiliśmy. Zakładałem, że będę biegł spokojnie, po 5 min/km. Nic z tego, noga podawała mocniej i parę minut przed umówionym czasem zjawiłem się na miejscu. Karola nie było, był natomiast starszy pan w mercedesie szykujący się z piłą spalinową do wycięcia połowy lasu. Zapytał mnie czy biegam w jakimś klubie, a gdy uzyskał negatywną odpowiedź powiedział, że swego czasu biegał średnie dystanse, czyli 1500m i 3000m. Jego życiówka na 1500 to 3,45min. Dla niewtajemniczonych napiszę tylko, że jest to naprawdę niezły czas... 
         Po paru minutach i kilku ukąszeniach wygłodniałych komarów zjawił się Karol i ruszyliśmy przed siebie. Od początku zauważyłem, że krok Karola był bardziej na 4,30 niż na 5,00min/km, i że nie będzie dzisiaj delikatnego szurania. Obraliśmy ciekawą trasę kierując się w stronę Łochowa, po czym skręciliśmy w prawo i okrążyliśmy Lisi Ogon. Trasa bardzo urokliwa, trochę przełajów i skakania między kałużami:) Pogoda dopisała, przed wyjściem z domu zachmurzyło się i bałem się, że może nas zmoczyć, ale nic takiego się nie stało. Biegliśmy w miarę równym tempem, a jako że Karol robił za przewodnika, to właśnie On nadawał tempo. Niepotrzebnie co chwilę spoglądałem na tętno, które zresztą było znowu dosyć wysokie. Ogólnie czuję dzisiaj zmęczenie, trochę przez wczorajszy trening, trochę przez to, że biegłem pół kroku za Karolem i miałem wrażenie że mi ucieka. Łącznie w 1h26min41s zrobiłem 18,30km przy tempie 4,44min/km i tętnie 153bpm.