Szału nie ma, ale tragedii też nie:) |
Wybiegłem koło 9.30. Pogoda dopisywała, nie było za gorąco, a słońce nie było zbyt męczące. Pierwszy kilometr zrobiłem jak zawsze rozgrzewkowo, a po nim wziąłem się do roboty. Pierwszy interwał zleciał nawet szybko, szkoda tylko że musiałem na chwilę zatrzymać się na przejściu przy Widoku, bo ruch był dzisiaj spory. No właśnie, to są niedogodności biegania w mieście, chyba powoli dojrzewam do momentu w którym interwały będę biegać na bieżni, bo czasem tracę kilka sekund na światłach lub na przejściu. Drugi interwał już taki lekki nie był, oddychało mi się trochę gorzej, a i metry mijały wolniej, ale nie poddałem się i walczyłem dalej. Po drugim przyszedł czas na trzeci i dalszą walkę z samym sobą, jak i wiatrem, który, jak na złość, wiał cały czas w twarz. Przed czwartym byłem już solidnie zmęczony, 2 minuty przez które odpoczywałem mijały strasznie szybko, a do tego próbowała mnie złapać kolka, na szczęście nieskutecznie. Nie dałem się i zrobiłem 4 i 5 interwał. Patrzę na czasy i widzę, że szału nie było, pierwsze 3 interwały nabiegałem w 3,23, 3,23 i 3,29, a ostatnie dwa w 3,34 i 3,36min. Dosyć spora rozbieżność między pierwszym a ostatnim, ale i tak nieźle, zakładając że Daniels przewiduje dla mnie tempo 3,30min/km. Te pięć interwałów dało mi się jednak we znaki i resztę treningu spędziłem bardziej na szuraniu niż bieganiu. Łącznie nabiegałem 14,4km w 1h03min. Trening za mną, teraz tydzień spokoju od interwałów:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każdy komentarz dziękuję. ;)