|
To mi się podoba:) |
Jak w każdą środę zrobiłem dzisiaj mój ulubiony i zarazem najcięższy trening - interwały. Tym razem pogoda mi sprzyjała, nie było gorąco, wiał przyjemny chłodny wiatr, słońce wyszło dopiero gdy wracałem z domu. Po prawie kilometrze spokojnego biegu rozpocząłem pierwszy interwał. Tym razem zamierzałem go zrobić wolniej, bo zawsze był to mój najszybszy kilometr. Dodatkowo zamierzałem dzisiaj dobrze pracować rękoma i przyciągać pięty do pośladków, gdyż zauważyłem że szybcy biegacze tak właśnie robią. Pierwszy kilometr jak zwykle był najlżejszy, biegło mi się całkiem nieźle, chociaż trochę pobolewał mnie czworogłowy uda. Po dwuminutowej przerwie w truchcie przeszedłem do następnego szybkiego kilometra, który już taki przyjemny nie był. Oprócz pierwszego interwału, który zazwyczaj nie sprawia mi większych kłopotów, każdy kolejny interwał wygląda tak samo - przez pierwsze 500m energia mnie rozpiera, a potem zaczyna się nerwowe zerkanie na zegarek i powoli uciekające metry. Łącznie zrobiłem 5 interwałów, było ciężko(jak zwykle), ale satysfakcja jest. Łącznie z rozgrzewką i schłodzeniem po biegu przebiegłem dzisiaj 14,4km w 1h01min45s, czyli...zajęło mi to dokładnie sekundę mniej niż w zeszłym tygodniu. Aż nie chce mi się wierzyć, że mogłem pobiec dwa tak identyczne biegi. Zauważyłem to dopiero teraz, pisząc ten wpis, ale wcześniej, gdy zobaczyłem czasy jakie dzisiaj kręciłem też się zdziwiłem. Biegając interwały biegam kilometr szybko po czym mam dwuminutową przerwę. Ten szybki kilometr wg Danielsa powinienem biegać w 3:30min/km, a dzisiaj najwolniejszy przebiegłem w 3:27, a najszybszy w 3:16! Jest forma:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każdy komentarz dziękuję. ;)